Jesień jest dla wędkarzy niezwykłym czasem, z jednej strony otwierają się przed nami możliwości połowu tych największych ryb, a z drugiej strony jest to moment podsumowania upływających miesięcy, czas w którym, z pewnym rozrzewnieniem spoglądamy wstecz, i wspominamy te najpiękniejsze zasiadki, marząc o kolejnych.
Nostalgia upływającego czasu nie ominęła również Pstrążnej. Miejsce tak licznie odwiedzane na przełomie wiosny, lata i wczesnej jesieni, tętniące życiem, teraz wyludnia się zupełnie. Gdzieniegdzie spozierają wydeptane miejsca, gdzie jeszcze niedawno stały namioty oraz pody, okoliczne drzewa i krzewy pokryły się wspaniałymi kolorami żółci i czerwieni, zwiastując nadchodzącą zimę i tylko nieliczne już oznaki bytowania karpi przypominają, że znajdujemy się nad tą wspaniałą wodą karpiową.
Dokładnie rok temu o tej samej porze pisałem o „poskromieniu” Pstrążnej o nieustających braniach, wielkich karpiach na macie. Dziś siedząc jesiennym popołudniem nad łowiskiem, wpatrując się w swingery, które od kilku dni bezlitośnie zastygły w bezruchu, rozmyślam o „przewrotności” tej wody. Zawsze z dozą pobłażliwości i uśmiechem na twarzy wysłuchiwałem opowiadań karpiarzy, którzy z takim namaszczeniem krytykowali wody komercyjne - że wanny, że ryby niemalże same wyskakują na matę, itp. Proszę, a tu taka niespodzianka – Pstrążna też potrafi uczyć pokory.
Nadchodził już późny wieczór, z pobliskiego kościoła zaczęły dobiegać dźwięki „Barki”, znane już chyba wszystkim odwiedzającym to miejsce, a ja siedząc wygodnie w fotelu rozpocząłem swoją własną analizę upływającego sezonu na Pstrążnej. Muszę przyznać, że był to wspaniały czas, przyjeżdżałem tu na samotne zasiadki oraz w towarzystwie przyjaciół. Byłem świadkiem pobijania kolejnych PB, jak i sromotnych porażek. Trzeba przyznać, że łowisko jest owiane swoistą aurą tajemniczego napięcia, bo każdy wie jakie karpie tu pływają, a kiedy słychać to upragnione i wyczekane „piii”i na sygnalizatorze, zawsze rodzi się nadzieja, że może po drugiej stronie jest ten największy, król łowiska …
Jak to było w tym roku? Sezon rozpoczął się dosyć już późną wioną, była to wspólna zasiadka na którą wybrałem się z Grzegorzem i Arkiem. Pamiętam, że łowiliśmy bardzo delikatnie na niewielkie tonące kuleczki, proste zestawy i… połowiliśmy! Na matę trafiło wówczas kilka pięknych kilkunasto-kilogramowych karpi, a wśród nich ten jeden z piękniejszych, jakie udało mi się w ogóle złowić, piękny biało złoty karp koi.
Jedna z naszych zasiadek miała miejsce wczesnym latem – zasiadka ta była wręcz popisem Grzegorza. Kiedy ja nad ranem spokojnie obracałem się na bok w śpiworze, on pracował nad zestawami, które jeszcze przed świtem miały znaleźć się w wodzie. I udało mu się. Na zestawy położone w delikatnie zanęcone miejsca w okolicach przeciwległych trzcin połakomiły się dwie ogromne ryby – ponad 25-kilogramowy karp pełnołuski oraz 18-kilogramowy amur. Brania nastąpiły w krótkich odstępach czasu, więc można sobie tylko wyobrazić jak wyczerpany był Grzegorz – było co holować a potem dźwigać...
Łowisko odwiedzałem w tym roku jeszcze kilkukrotnie, kolejne wypady również przynosiły duże karpie i amury. Czasem myślę sobie jednak, że to nie jest najważniejsze w zasiadkach. Dzisiaj kiedy tu siedzę i patrzę wokół na szykującą się do zimowego snu przyrodę, kiedy słyszę gdzieś tam daleko na wodzie ostatnie spławy ryb, myślę sobie, że to właśnie ta chwila jest najpiękniejsza, kiedy człowiek staje się częścią tego, bądź co bądź dzikiego świata. A sygnalizatory? Niech sobie milczą ...
Dobrych snów Pstrążno, do zobaczenia wiosną.
Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce. Czytaj więcej...